Szczęśliwego Nowego Roku życzy kochająca Kambodża

Kambodźa, Sylwester w Azji, Nowy Rok na plaży, Wakacje w Azji, Urlop w Kambodzy
Fale uderzają rytmicznie o brzeg. Słońce, morska bryza, szampan i muzyka. 
Piękni młodzi Europejczycy porozkładani chaotycznie na piasku, leżakach, fotelach. 
Na sobie nawzajem. 

Noworoczny poranek. Kambodża 2014. Raj. 

W tle Khmerowie. W kuchni, za barem, z miotełkami, kieliszkami, talerzami. W pstrokarych piżamach i czapkach Mikołaja.


Nikt nie wie do końca, czy łapią cokolwiek.
Nikt natomiast nie łapie ich, to jasne.

Chciałbym móc powiedzieć, że ja tak. Że dlatego piszę tego bloga, żeby wszystkim wytłumaczyć.
Bzdura.
Odwrotnie.
Pięć miesięcy tu jestem z nimi i nadal nie łapię. Nadal skazana jestem na trzymanie się nadziei, że to Khmer stojący przede mną zrozumie mnie.
Zupełnie jak Amerykanie na wakacjach zagranicznych - bezradnie ufający, że mówisz po angielsku. Inaczej są straceni.
Tak samo tutaj. Tyle, że nie o język idzie.

Gdy pierwszy raz zaproszono mnie na khmerowski rodzinny obiad na plaży, nie zjadłam wiele. Patrzyłam tylko. Na dwa wielkie wiadra - jedno z nazbieranymi o świcie muszlami, drugie z ryżem. Porcje przepijane wódką z RedBullem. Tego ostatniego nie wolno odmówić. Sączyć też nie.

Brandon zanosił się ze śmiechu, obserwując mój wyraz twarzy. Był tu już wcześniej.
W końcu położył na piasku przede mną klapka i muszelkę - "to by bylo na tyle. Mniej więcej tyle mamy z nimi wspólnego". Spoważniał na moment - "dlatego tak się ucieszyłem, że też przyjdziesz. Zupełnie nie wiem, jak się zachować". 



Kambodżanska rzeczywistość nie przypomina bowiem niczego, co większość Europejczyków może znać z domu.
Choć zdaje się nie widać tego wcale na pierwszy rzut oka. Można by spokojnie spędzić tu cale wakacje, nie zauważając wiele. Bo Khmerowie, zwłaszcza ci z okolic Angkor Wat, wytrenowali się pięknie w obsłudze turystów.

Trzeba więc nieco wysiłku, żeby dostrzec te druga, równoległą rzeczywistość.
Tę oszałamiającą paradę absurdu zalewającego Kambodżę wraz z tłumami zachodnich organizacji charytatywnych i zalegającym pod spodem koszmarem nie tak odległej jeszcze rewolucji.
Tę dwoistość natury tutejszego dnia codziennego - mierżącą i kuszącą do granic obłędu.
I tu właśnie jestem. Pośrodku.
Pomiędzy Khmerami i Europejczykami, pomiędzy leżakiem z parasolką a kuchnią na zapleczu, pomiędzy czerwoną rewolucją a Angry Birds na iPhonie.

Po najbardziej wyzutym ze świątecznego ducha Bożym Narodzeniu w moim życiu, po najgorętszym Sylwestrze i po pięciu bezwładnych miesiącach leżenia na plaży - Nowy Rok zastał mnie tu właśnie.
Leżącą bezwładnie. Na kambodżańskiej plaży.
Pijącą szampana.
I podglądającą Kambodżę.
W kuchniach i na zapleczach.

Za ten Nowy Rok! Za wysiłek.

No comments:

Post a Comment