Wakacje w Kambodży - dobry pomysł czy przepis na koszmar?

kambodza, organizacje charytatywne, turystyka, wakacje
Wakacje na plaży.
Jakiekolwiek obrazy wywołuje ta myśl, najprawdopodobniej przyjdzie mi je skorygować.

Moja plaża to 200 metrów rozciągnięte równolegle do czerwonego udeptanego kurzu, używanego jako droga. Drewniane szałasy po obu stronach. Baraki za rogiem.


Z tych baraków przychodzą panie do kuchni, panowie do młotków i choroby.


Źle zabrzmiało?
Nie zamierzałam kłamać.
Scenka przypadkowa.
Para Francuzów przed trzydziestką z olbrzymimi plecakami na ramionach weszła do baru. Gwoli ścisłości, “weszła na” teren baru, bo bar nie ma ani drzwi, ani ścian. Ma tylko bar. I kilka krzeseł pod prowizorycznym zadaszeniem, które z kolei nie ma ambicji nawet najmniejszych przetrwania najbliższej pory deszczowej.

Weszła zatem i rozgląda się niepewnie. Wyglądają, jakby się zgubili.
Ktoś pyta, czego im trzeba. Oni, że pokoju na dwie noce. Spoko. Oni na to, że chcieliby zobaczyć łazienkę najpierw...
Cisza.
Grobowa zapadła.
I tak się gapimy na nich w milczeniu.
Na nich i na ten szałas za nimi, co ma wiadro z wodą na wypadek, gdyby agregat z prądem padł i spłuczka przestała działać...
Tak, zdecydowanie się zgubili.

Nie zrozum mnie źle.
Złocisty piasek, turkusowe morze, leżaczki z parasolkami i kolorowe drinki. Nienaganne. Cała reszta jednak to bolesny kompromis.

Bo jakkolwiek banalnie to zabrzmi, standard życia w Kambodży jest naprawdę tak dramatycznie niski, że harcerski obóz w środku polskiego lasu zdałby się pięciogwiazdkowym resortem w porównaniu z tutejszą plażą.

Ta para Francuzów pokręciła się jeszcze przez chwilę, targając swoje ciężkie plecaki od szałasu do szałasu i w końcu zrezygnowana wróciła do miasteczka.
Smutna prawda jest jednak taka, że lepiej by im było tutaj, z Europejczykami.

Bo różnica w standardzie życia nie ma tu nic wspólnego z klimatyzacją w pokoju i ciepłą wodą w kranie.
To różnica w mentalności, w oczekiwaniach i normach.
Kichał nawet to, że musisz sprzątać po sprzątaczce. Kichał cieknący dach i dziurawe ściany, i to, że lepiej wybrać prowizoryczny pokój na palach niż bungalow z prywatną łazienką, bo tylko w tym pierwszym nie znajdziesz myszy i węży.
Nie przeszkadza mi to.
Ani to, że muszę dzielić moje kilka metrów kwadratowych z ptakami i dwoma 30-centymetrowymi jaszczurkami. Polubiłam je nawet, bo zjadają chrabąszcze.
Słowo daję, nie jestem marudna.

Ale mimo to, osobiście śpię jakoś spokojniej, wiedząc że na śniadanie pójdę do knajpy, której właścicielem jest ktoś, kto, jak i ja, nie chce na kanapce serka z odciśniętymi szczurzymi zębami. Ktoś, kto też wie, że taka sytuacja nie jest OK i nie gapi się na ciebie z rozdziawioną gębą, gdy mówisz, że za czorta tego nie zjesz.

I bardzo proszę, jeśli myśl w stylu “chcesz mieć, jak w domu, siedź w domu” rozbłyśnie ci nagle w głowie, wstrzymaj ją na chwil kilka.
Daj mi pisać dalej, a wyjaśnię.
Jeśli się komuś wydaje, że w takich warunkach ktokolwiek może i chce udawać, że jest na luksusowych wakacjach, to spieszę zaprzeczyć.

Jeśli z drugiej strony się komuś uwidziało, że w takich okolicznościach zrodzi się piękna międzykulturowa społeczność, westchnę sobie głośno. 
To temat tak diabelnie długi, że zdaje się zajmie mi połowę bloga.

To, co mówię dziś, to że Kambodża to nie do końca urlopowy raj. To frustrujące wyzwanie.

Może i pięknie tu jest, bo jest pięknie.
Ale byłoby jeszcze piękniej, gdyby wszystko działało, jak trzeba albo chociaż, gdybyś mógł się bez wyrzutów sumienia wkurzać, że nie działa.

Bo wierz mi, ciężko nie czuć się, jak ostatni dupek, narzekając na zgubione pranie, kiedy wiesz, że ta dziewczyna, co je zgubiła, nie zna nawet daty swojego urodzenia, bo nikt z jej rodziny nie przeżył, żeby jej powiedzieć. 


Spróbuj wytrzymać w takim towarzystwie cały urlop i się nie przejąć.
Nie masz nawet pojęcia, jak to rujnuje wakacje.

No comments:

Post a Comment