Phnom Penh - śmieciowa stolica Kambodży

kambodza, Phnom Penh, turystyka, wakacje
Pokaźne sterty śmieci piętrzą się na rogach ulic. Maja już po dobre cztery metry obwodu i półtora wysokości.
Górują imponująco nad grupkami dzieci zgromadzonych wokół. Po zmroku dzieciaki rzucają w nie kamieniami i liczą rozpierzchające się szczury.

Około północy przychodzi kolej na dorosłych. Przegrzebują sterty, wyławiając co cenniejsze przedmioty. Pakują je na wielkie wózki i znikają w ciemnościach.
Pamiętam doskonale, że gdy pół roku temu wylądowałam w Phnom Penh, odetchnęłam z ulgą.
Po miesiącu w Tajlandii, Kambodża pachniała mi jak róże. Muszę to przyznać.
Trochę mi zajęło odkrycie, że puste chodniki bez płynących po nich ściekach i tak służą za toalety publiczne.
Działa to całkiem prosto - jedziesz przez miasto normalnie, a jak ci się zachce do ubikacji, to zatrzymujesz się, gdzie popadnie i siurasz na pobocze.

Śmieci zagradzające od kilku dni przejście nie stanowią w związku z tym utrudnień w ruchu. Nikomu specjalnie nie przeszkadzają, bo wszyscy dawno już zrezygnowali z chodników. Spacerują ulicami. Ja też. O ile rzecz jasna muszę już koniecznie gdzieś iść na piechotę, co nie jest pomysłem najlepszym (o czym będzie przy okazji).

Pryzmy odpadków narastały stopniowo podczas celebracji chińskiego Nowego Roku i rosną dalej. Tuż po nieoficjalnych dniach wolnych, śmieciarze z Phnom Penh zrobili sobie wolne oficjalne. Poszli na strajk.
Dziś rano sterta na mojej ulicy zniknęła nagle. Fajnie. Uradowałam się wielce, ale nie na długo. Okazało się, że sąsiedzi urządza przyjęcie urodzinowe przed domem, więc żeby im nie śmierdziało, przenieśli śmieci kilka metrów dalej, bliżej ulicy numer 105. Mojej ulubionej.

Gdy trafiłam na nią pierwszy raz, zdała mi się uroczą. Rzeczka płynąca wzdłuż ulicy odgradza domy od jezdni. Pełna jest małych mostków i bawiących się przy rzeczce dzieci.
Jedyny problem w tym, że ta rzeka nie jest rzeką. To otwarte, naziemne ścieki zasilane przez wielkie rury szambem z okolicznych budynków. Nie sposób tam oddychać.
"Musimy rozwiązać tę sytuację szybko, bo inaczej Phnom Penh stanie się syfiarskim miastem" - komentuje ktoś z ministerstwa w lokalnej gazecie.
Wybuchłam śmiechem. Nadal nie wiem, czy to było na poważnie. Fajnie by było wierzyć, ze Khmerowie uczą się sarkazmu...


Przy śniadaniu Kris mówi mi, że widzi lukę na rynku. Za studenckich czasów dorabiał myjąc okna w dużych sklepach. Nadal ma cały sprzęt. Jedzie właśnie na miesiąc do domu, wiec chce go przywieźć tutaj i wyszkolić kilku Khmerów w swoim starym fachu.
Nie wiem, co mu powiedzieć. Oferować błyszczące okna w kraju, w którym czyste są jedynie samochody terenowe (o ironio)?

Myślę o tym w drodze do hotelu. Na schodach przy wejściu nadepnęłam na coś miękkiego. Niedopałek papierosa. Leży tam od tygodnia.
Powodzenia Kris...

No comments:

Post a Comment