Walentynki w duchu khmerowskiej tradycji

kambodza, Phnom Penh, turystyka, wakacje w azji, walentynki w azji, tadycja khmerów Kilka rozrzuconych przypadkowo po mieście straganików z balonami w kształcie serc i kwiatami owiniętymi w różowy papier. Nic więcej. Bez szaleństwa.
Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że Walentynki do Kambodży się jeszcze nie dowlekły.
Wieczorem jednak ulice zapełniają się skuterkami z nastoletnimi chłopcami i przytulonymi do ich pleców dziewczętami w kusych spódniczkach. Dość niezwykły to widok, bo na co dzień ubierają się bardzo skromnie.
Parkingi przed klubami wypełniają się po brzegi.
Weszłam do jednego, a co tam.
Wszystko normalnie, jak zawsze u Khmerów na imprezie. Dużo piwa i wódki z RedBullem, dużo kiepskiej muzyki i jeszcze marniejszych ciuchów. Jedynie bukiety walają się po stolikach. Żadna rewelacja.

W toalecie dziewczę. Ryczy niemiłosiernie, nie da się udawać, że nie zauważyłam. Pytam, co jest. A ta mi, ze się boi, jak to wyjdzie w tym roku. Bo w zeszłym nie poszło za dobrze. Nie udało się.
"Co się nie udało?" - patrzy na mnie zmieszana. Ach, ok.

Seks w Kambodży to temat tabu. Nie rozmawia się o nim i nie uprawia się go przed ślubem, a przynajmniej nie bez ceregieli. I jeśli już ma nadejść ten moment, powinny to być Walentynki. Sprawa musi być nagminna, bo mi dziewczę mówi, że poprzednio nie wyszło tylko w wyniku interwencji policji.
Zgłupiałam, wiec wyjaśnia - jedyne miejsce na seks-randkę to hoteliki z pokojami na godziny, rok temu policja urządziła sobie na nie spontaniczna obławę. W tym roku wszystkie te miejsca dały słowo, że nie wpuszcza 14 lutego nikogo poniżej osiemnastego roku życia, wiec policja zapowiedziała, że odpuści.
Dziewczę martwi się z deka także po dzisiejszych pogadankach w szkole. Ktoś tam z ministerstwa któregoś pofatygował się do uczniów, żeby im przypomnieć, że seks przedmałżeński nie idzie w zgodzie z tradycja. Super. Pytam, czy coś więcej powiedzieli. Nie powiedzieli. Nie wypada i tyle.
Rozmawiam z Alice o tej przepięknej strategii antykoncepcyjnej w drodze do domu. Próbujemy dojść do tego, jak też może rozegrać się scenka w aptece za kilka tygodni. Postanowiłyśmy przetestować.

Wchodzimy do jednej i mówię, że chyba w ciąży jestem. Drobna Chinka za kontuarem bez słowa podaje mi test ciążowy i pudełeczko z tabletkami. Pytam, na co one - "żeby przerwać" - odpowiada zaskoczona pytaniem.

Coś mi mówi, że warto zahaczyć, czy ma prezerwatywy. Oczywiście, że nie ma.
Wstydziła się iść do apteki. Jej chłopak też się nie pofatygował. Ale to ich nie trapi specjalnie, bo w tym temacie akurat idą w zgodzie z tradycją i przekazywaną z pokolenia na pokolenie mądrością -


"miłość jest najlepszym zabezpieczeniem".

Pytam, czy wie, co może się stać dalej. Mówi, że wie, że jedna z europejskich organizacji pozarządowych ustawiła się dziś przed szkołą i mówiła o HIV i antykoncepcji. Rozdawała też prezerwatywy, ale niewielu odważyło się podejść. Pytam, co zrobi, jeśli zajdzie w ciążę. Wzrusza ramionami - wtedy pójdzie do apteki, dostanie co trzeba.

No comments:

Post a Comment