Portrety Khmerów - Pan Leinn - "tylko" kierowca

kambodza, czerwoni khmerzy, turystyka, wakacje w azji, tuk-tuk, phnom penh
Dźwięk klaksonu zza pleców. Nie zdążyłam się nawet odwrócić. Czerwony tuk-tuk zajeżdża mi drogę i ostro hamuje tuż przed moim nosem.
Kierowca zeskakuje z motoru i wyrywa mi torebkę - “Widzisz?! Widzisz, co może się stać?!” - wymachuje nią w powietrzu, jakby była dowodem jakiejś wielkiej zbrodni.
Nerwowo rozsuwa zamek i przez chwilę przegrzebuje zawartość. Wyciąga w końcu telefon i znów macha mi nim przed nosem - “O! A to?! Widziałem, jak chodzisz z nim po ulicy! Chcesz, żeby ktoś ci go ukradł, czy co...?!”
Z okolicznych sklepików wybiegają ludzie i pędzą mi na ratunek (Bóg im zapłać swoją drogą). Zamierają jednak nagle i gapią się zdezorientowani, bo ani nie krzyczę, ani o torebkę nie walczę.
Stoję tylko i się uśmiecham - “Dziękuję, dziękuję. Będę ostrożniejsza, obiecuję”.
Kierowca spokojnieje i przewiesza mi torebkę przez ramię, obwiązując mnie nią tak jakoś pokrętnie, że ledwo mogę się ruszać.

Uśmiecha się pojednawczo i wsiada z powrotem na motor. Do motoru przyczepiony jest tuk-tuk zabazgrany cały odmienianym na wszelkie sposoby “uważaj na złodziei”.
“Jadę jutro na walki w klatkach” - rzuca, odpalając silnik - “Podskoczę po ciebie po drodze, bo pewnie jeszcze nie widziałaś”. Macha mi na pożegnanie i odjeżdża.
To był pan Leinn.

Pan Leinn wygląda dość nietypowo obiektywnie, co dopiero, jak na Khmera.
Goli głowę na 2 milimetry i nosi wielkiego wąsa podkręcanego woskiem na końcówkach. Tylko on jeden w całym mieście, się zdaje, bo gdy zdarza mi się go szukać, szybki ruch palcem nad górną wargą zawsze zdaje egzamin.

Pan Leinn jest naszym kierowcą, zaufaną skrzynką kontaktową i przyjacielem. Z naszej perspektywy. Ze swojej własnej jest tylko kierowcą tuk-tuka.
Podkreśla to “tylko” któregoś tam dnia przy kawie, gdy rozmowa zeszła na jego temat.
Nieczęsto wyraża jakiekolwiek opinie, tym bardziej więc uderza, że tego jednego akurat jest tak całkowicie pewny - jego życie jest absolutnie zmarnowane.

Wcześniej pracował w hotelu, ale zrezygnował, bo chcieli go awansować.
Panicznie bał się, że nie podoła. Twierdzi, że nie ma umiejętności menadżerskich i nie potrafi organizować rzeczy.
Unoszę brew z niedowierzaniem. Wszyscy wiedzą, że jeden telefon do pana Leinn wystarczy, żeby w ciągu 30 najwyżej minut rozwiązać każdy problem. Nawet jeśli zachciałoby ci się akurat łez samego jednorożca.
“No nie dałbym rady. Nie jestem wystarczająco dobry” - powtarza i uśmiecha się skrępowany.
Rzucił więc robotę w hotelu i za wszystkie pieniądze, jakie miał, kupił tuk-tuka. Wozi nim ludzi od 12 już lat. Wozi, żeby zarobić na uniwersytet dla dwójki swoich dzieci. Bardzo mu na tym zależy.

Pytam, co chciałby, żeby robiły w życiu. Przywykłam, że w Kambodży to rodzice decydują o przyszłości potomków. Uśmiecha się i kiwa głową przecząco.
Jemy obiad gdzieś w drodze dokądś, gdy tuż obok przejeżdża wycieczka na Pola Śmierci.
“Gdzie byłeś w tym czasie?” - pytam niedelikatnie, wskazując paluchem napis na autobusie.

“Nie pamiętam” - pan Leinn rzuca od niechcenia i grzebie łyżką w ryżu.

Liczę na szybko. Gdy Czerwoni Khmerzy przejęli stolicę, miał jakieś 4 lata. Zanim cyrk się skończył, miał dobre 8. Jego rodzina przesiedlona została pod samą wietnamską granicę, co znaczy, że musiał maszerować co najmniej tydzień. Na dodatek gdzieś w trakcie zamordowali mu ojca i siostrę.
“Coś chrzanisz słońce” - pomyślałam, ale patrzę na niego bez słowa.

“Naprawdę nic nie pamiętam” - powtarza i szczelnie zapycha usta ryżem. Milczy już do końca posiłku.


“Ja zawsze już będę tylko tym” - rozsuwa ręce w powietrzu i udaje, że odpala niewidzialny motor - “jedyne, czego chcę dla moich dzieci, to żeby miały opcje.
Żeby mogły wybierać.”

Urwał nagle i wyraźnie zmieszany spuścił wzrok.
Dwóch Khmerów w mundurach weszło właśnie do kawiarni i patrzy na nas, przysłuchując się rozmowie.
Nawet mi zrobiło się jakoś nieswojo. Niby nic, ale jakoś nie gra.

Pan Leinn szeptem prosi, żebyśmy już szli.
Idziemy.

Gdy wsiadam do tuk-tuka, dokańcza zdanie -
“Chcę, żeby mogły wybierać. Jak ty.”

No comments:

Post a Comment