Trauma po reżimie Czerwonych Khmerów czy narodowa wymówka?

kambodza, rewolucja czerwonych khmerow, pol pot, tuol sleng, phnom penh, czerwoni khmerzy, turystyka, wakacje
Rewolucja Czerwonych Khmerów zakończyła się (teoretycznie) w 1979 roku, gdy armia wietnamska przejęła stolicę Kambodży.
Jak to jednak często bywa, koniec końcowi nierówny i niektórych spraw nie sposób pozbyć się wcześniej, niż w trzecim dopiero pokoleniu.

O ile oczywiście założymy, że w tym szczególnym wypadku jest się czego pozbywać.

Pozwól, że wyjaśnię.
Patrzymy na 4 lata absolutnego obłędu.
Świat bez struktur społecznych, bez relacji międzyludzkich, bez jednostki, własności prywatnej, bez edukacji, opieki medycznej, pieniędzy, religii, tradycji i bez nawet takich bzdur, jak transport (czy to publiczny, czy prywatny).
Nie ma absolutnie niczego.

Wszyscy obywatele dostają identyczne czarne ubrania z czerwoną apaszką i stają się “nowymi ludźmi”. Bez pamięci, bez pragnień, bez rysów indywidualnych. Trybiki w maszynie.
Ich jedynym celem i powodem do istnienia jest od tej pory praca. Najmniejszy sprzeciw, najmniejszy przejaw inicjatywy własnej - choćby takiej, jak szukanie pożywienia - karany jest śmiercią na miejscu.

Ci, którzy przetrwali, to zatem ci, którzy nauczyli się nie istnieć i nie myśleć. Ignorować podstawowe nawet ludzkie odruchy i zdrowy rozsądek.

Przerażające, straszne i nie do wyobrażenia.
Nigdy kwestionować tego nie zamierzam.

To, czego zamierzam się natomiast czepiać, to to, że model ten w pewnej formie zdaje się funkcjonować nadal.

I za każdym razem, gdy zwrócisz na to uwagę, dostaniesz wytłumaczenie to samo - trauma po reżimie Czerwonych Khmerów.
Cokolwiek ruszysz.

Problem z korupcją?
Wina Czerwonych Khmerów (nieważne, że to chęć zlikwidowania korupcji już istniejącej wcześniej właśnie była powodem do rozpoczęcia rewolucji).
Krótkowzroczność ekonomiczna?
Wina Czerwonych Khmerów (nieważne, że od wieków już kraje sąsiednie wytykały Kambodży tę wadę).
I tak dalej. I bez końca.
Pol Pot - wielka wymówka.

Nie oczekuj od Khmerów niczego, nie wymagaj od Khmerów niczego. Nawet jeśli akurat zachowują się jak banda oszołomów, spoko. Im wolno, bo mieli Czerwonych Khmerów.

Nie zrozum mnie źle.
Wiem dobrze, co to trauma i jak przenosi się na następne pokolenia. Wiem to, bo podobnie jak większość z nas, wychowałam się wśród ludzi, którzy przeszli przynajmniej jedną wojnę światową, obóz pracy przymusowej i resztę życia w socjalistycznym bagnie na deser.
Wszyscy dobrze wiemy, ile wycierpieli. Aż za dobrze wiemy, bo o ile nie urodziłeś się 15 lat temu, to pewnie pół życia cię tą martyrologią karmiono.
I co? Kojarzysz, żeby wszyscy ci nieszczęśnicy nagle masowo zdurnieli? Bo ja nie.
To co ja wiem, to że taryfy ulgowej od nikogo nie dostali.
Oczywiście, że to, co stało się w Kambodży, było absolutnym, niedopuszczalnym koszmarem. Ale prawda jest taka, że sytuacja tutaj jest i tak o niebo lepsza, niż była w Europie po ostatniej wojnie.

I wiem, że to nie zawody ani konkurs żaden, ale słowo daję, w porównaniu do Auschwitz i Brzezinki, Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng w Phnom Penh wygląda jak hotel pięciogwiazdkowy.
Jakkolwiek źle to brzmi.
“Mój kraj nie powinien istnieć. Nie ma ku temu żadnych podstaw” - komentuje rozmowę o interwencji ONZ w Kambodży 24-letni student prawa Tony.

Dość dosadne, ale coś w tym jednak jest. Ostatecznie, gdyby nie UNTAC, Kambodża dawno już byłaby prowincją Wietnamu.
ONZ-owski eksperyment i upór w podtrzymywaniu tego tworu przy życiu kosztuje podatników krajów członkowskich średnio 800 milionów dolarów rocznie.
Rok w rok.
To wystarcza, żeby jakoś się kręciło.

Co ciekawe jednak, to że jest to dokładnie ta sama suma, jaką Kambodża generuje sama. Nie trzeba by jej było żadnej pomocy, gdyby nie to, że absolutnie CAŁOŚĆ dochodów kraju idzie prosto do prywatnych kieszeni. Więc od lat to Europejczycy i Amerykanie płacą za ryż Khmerów.

Wszyscy o tym wiedzą, nikt nic z tym nie robi, bo tajemnicą żadną nie jest, że z chwilą, gdy się Kambodżę zostawi samej sobie, to wcale nie Lexusy skorumpowanych urzędników zanikną z ulic, ale ludzie. Ci, którym zabraknie jedzenia.
Dosłownie.

Pisząc to wszystko, zastanawia mnie tylko jedno, skoro nam udało się podnieść, dlaczego nie oczekiwać tego samego od Kambodży?

“Emm... Bo to nie o jakość idzie w tym wypadku, tylko o ilość...?” - zgadują moi rozmówcy - “Ostatecznie pół narodu zniknęło”.
Super teoria. Ciekawe tylko, że jakoś nie zadziałała z Żydami po holokauście.
“No OK. To może dlatego, że to wszystko jeszcze dosyć świeże...?”
Ekstra. Wojna w byłej Jugosławii jest jeszcze świeższa, a i tak nikomu nie przeszkadza to narzekać na brudny hotel podczas wakacji w Chorwacji.

Cisza.
Kończą się pomysły.
Nadchodzi straszna konkluzja.

Z kimkolwiek tu mieszkającym dłużej bym nie rozmawiała, każdy dojdzie do tego punktu, w którym walnie coś w stylu - “nie możesz porównywać, to różnica kulturowa”. I wystarczy pociągnąć rozmowę sekundę dłużej i dowiesz się, dlaczego Europejczycy i Amerykanie nie oczekują wiele, dlaczego mają dla Kambodży odrębne standardy.

Na czym to polega ta domniemana różnica kulturowa?
“A no na tym, że Khmerowie są kulturowo... emm... kulturowo głupi”.

No comments:

Post a Comment