Tuk-Tuk koszmar - to, co najgorsze w Kambodży

kambodza, tuk-tuk, turystyka, Phnom Penh, azja, podróże, wakacje
Jedyna rzecz. Absolutnie jedyna. Reszta jest do przetrawienia. Nie przeszkadza aż tak. Z resztą da się żyć.

Tuk tuk.

Koszmar dnia codziennego.
Naprawdę.
I wcale to zabawne nie jest.
Ustalmy.
Normalnie na świecie działa to tak, że taksówki jeżdżą sobie ulicami, a pasażerowie je zatrzymują, jeśli maja taką potrzebę. Ot, taki porządek rzeczy i tyle.
Nie tak?
No tak.
Jako że jednak w Kambodży wszystko działa na odwrót, na odwrót działa i ten detal. Tutaj to taksówki zatrzymują pasażerów.
Zatrzymują gwiżdżąc, krzycząc, machając rękami, klaszcząc i wywijając pajacyki.
Aż do skutku.
Aż do furii.

Będą za tobą wrzeszczeć, na ciebie trąbić, się za tobą wlec, będą ci drogę zajeżdżać, aż zareagujesz. Aż powiesz, że nie, że dziękujesz. Dwa albo trzy razy powtórzysz. Każdemu z osobna, nawet jeśli stoi ich pięciu w rządku.
Solipsyzm posunięty do granic absurdu.

Może myślisz, że wyolbrzymiam, że przecież krótkie "nie" nie kosztuje wiele i to ja głupia jestem.
Ano kosztuje, wierz mi.
Bo o skalę idzie.
I o bezmyślność, jak zawsze.

Wyobraź sobie, że w twoim mieście się nagle taksówek namnożyło i przypada teraz ponad jedna na trzech obywateli. Nie licząc skuterów i motorów, które świadczą usługi te same. Stoi ich więc od groma na każdym skrzyżowaniu i przed każdą knajpą. Od groma krąży też po ulicach.
I absolutnie każda na ciebie trąbi i reakcji oczekuje.
Nawet w chwili, gdy właśnie wysiadasz z innej. Albo, gdy tankujesz swój własny samochód. Albo gdy siedzisz w restauracji i ledwo co podano ci obiad.
Pakujesz pierwszą frytkę do ust, a tu kierowca taksówki wali pięściami w szybę przed twoim nosem i pyta dokąd chcesz jechać.
Co robisz? Dziękujesz grzecznie?
Bo ja nie. Słowo daję, jak przeklinać w zwyczaju nie mam, tak w obliczu nadjeżdżającego tuk-tuka spontanicznie jakoś odkrywam imponujący wachlarz niewykorzystywanego zazwyczaj słownictwa.
Przez moment próbowałam innej strategii - z cyklu ‘jeśli nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz’.
Postanowiłam zawsze wsiadać w pierwszy nawołujący tuk-tuk i już. Żeby oszczędzić sobie frustracji o poranku.
Niestety nie zadziałało.
Mimo że Phnom Penh to miasto malutkie, a na dodatek z ulicami ponumerowanymi rosnąco, kierowcy tuk-tuków nigdy nie wiedzą, w którą stronę jechać. Dystans, jaki na piechotę pokonałbyś w 20 minut, tuk-tukiem zabierze ci dobre 40. A na koniec się dowiesz, że musisz zapłacić 2 dolary więcej, bo przecież błądziliście tak długo...


I wszystko to by nadal było ok. Można by nauczyć się ignorować ten "tuk-tuk" dźwięk, wyprzeć z mózgu i świadomości, założyć, że jeśli chcą sobie krzyczeć, niech krzyczą i tyle.
Można by, gdyby nie to, że nie pozwolą.
Jeśli nie zareagujesz, puszczą za tobą wiązankę po khmersku, oburzeni będą niezmiernie. Albo zaczną jechać równo z tobą, gapiąc się jak psychopaci. Tak przejechać z tobą mogą całą trasę, się gapiąc. I przyspieszą od czasu do czasu, żeby zajechać ci drogę i się zatrzymać. I zmusić cię do wyjścia na środek jezdni, żeby ich ominąć. I ruszyć znów i jechać równo z tobą dalej.

No Matko Przenajświętsza, przecież w każdym innym miejscu na świecie to by się skończyło interwencją policji.

Nie tutaj. Tutaj to ja jestem przegrana.

Każdego ranka chodziłam na śniadanie do tej samej knajpy. Coś ponad 1 kilometr, 15 minut na oko. Średnio 13 "tuk-tuk lady?!" w każdą stronę. Policzyłam.
I jak bardzo nie próbuje zrozumieć, że to ich praca i tak dalej, tak nerwy mi nie wytrzymały.
Wynajęłam pokój nad knajpa, w której jadam śniadanie. Już nie muszę nigdzie chodzić i tyle.

No comments:

Post a Comment