O przyszłości kambodżańskiej stolicy - optymistów zapraszamy na ziemię

kambodza, organizacje charytatywne, turystyka, wakacje, phnom penh, hun sen, azja, wakacje w kambodży

Jaka stolica, taki kraj. Albo na odwrót.
Tak czy owak, zdaje się, że zasada ma się w zwyczaju sprawdzać.

Jaką zatem wizytówką dla Kambodży byłoby Phnom Penh?
Te zalane ściekami i deszczem ulice, zabarykadowane koczującymi bezdomnymi pobocza, przenośnymi płotami kolczastymi drogi.
I przede wszystkim, co dalej?
W sercu stolicy stoi 27-metrowa świątynia. Jeszcze do niedawna prawo zakazywało wznoszenia czegokolwiek wyższego. Jeszcze do niedawna “można było na tej jezdni stać przez tydzień, bo żadne auta nie jeździły ulicami” - jak przypomniał premier Hun Sen, otwierając nowy miejski most.
“Jeszcze do niedawna” znaczyłoby pewnie do początku lat 90-tych, gdy Amerykanie i Angelina Jolie wkroczyli tu ze swoim projektem Kambodża.
Faktycznie, sporo się zmieniło od tych dni.

Pominę na ten moment najjaśniej błyszczące zachodnie innowacje - dziecięcą prostytucję, narkotyki, hazard i inne tego typu “po godzinach” zabawki dla pracujących w organizacjach charytatywnych ekspatów. Niech będzie, że wraz z nimi przybyły tu także koparki i dźwigi zabudowujące horyzont i asfaltowe drogi zatarasowane wielkimi białymi Lexusami.

Ba, na początku tego roku otwarto nam nawet pierwszą linię autobusową. Z pompą rzecz jasna.
Nikt nią nie jeździ wprawdzie, bo wszyscy mają własne motory, a i sam inwestor (koreański czy tam chiński) wycofał się z pomysłu zaledwie po miesiącu Ale co tam, liczy się. Pan premier jest dumny i z dumy tej obiecał kolejne dwie (nieuczęszczane?) linie do końca roku.
Na drugim brzegu rzeki rośnie też potężny hotel. Niemal 500 pokoi, 160 mieszkań, kasyno i centrum konferencyjne. Buduje go jedna z najbardziej wpływowych rodzin w kraju (na tyle ważna, żeby mieć na wybrzeżu plażę ochrzczoną swoim nazwiskiem), absolutnie miażdżąc i zgniatając wizualnie sąsiadów, choć przypomnę, że niespecjalna to sztuka, bo naprawdę niewiele się znajdzie masywniejszych obiektów w tym kraju - pozwolę sobie Angkor Wat wykluczyć z dyskusji.

Powiedziałabym, że ekstra, że brawo. Rozwija się. Tylko że w krwi patronizującego tonu nie mam, a rozmawiamy nie o małej wiosce zagubionej w dżungli przecież, a o najważniejszym mieście w kraju. Kraju, którego sąsiedzi, wystawiając swoje stolice do zawodów, spokojnie zawstydziliby niejedno europejskie państwo.
Ot, takie to problemy pokomunistycznych krajów. Fory niby trzeba dać. Wyrozumiałym być. Każdy radzi sobie, jak może. Ale realistycznym także.

I przyznam, że sama nie wiem, co o Kambodży myśleć, bo może i żartem wielkim ten kraj jest i tyle, ale oddać im jedno trzeba - przywódców komunistycznego bałaganu właśnie na dożywocie skazali. Lata zajęło, panowie schorowani i starzy, ale się stało.
Nikt nie czekał, aż spokojnie umrą.
Czapki z głów.

I gdy ja patrzę w górę, skupiona na rosnących wkoło biurowcach, pan premier wie lepiej i patrzy w dół, wyoślając przy okazji otwarcia pięknego nowego mostu, że najważniejszym punktem uroczystości jest przypomnienie wszystkim, że od tej pory koczujący pod tym mostem będą przeganiani.

Dokąd?
Nie powiedział.

1 comment:

  1. Trudno powiedzieć co można zaoferować ludziom , którzy przeszli takie wyniszczenie . Został jednak wykonany ten najważniejszy krok moralnego osądzenia. W Polsce za zbrodnie na narodzie winny nie został osądzony. Ino czekać jak będzie pierwsze rondo jego imienia. Nie ma winy i kary. I nie ma społecznego spokoju, Może w Kambodży jednak ludzie zaufają i po pewnym jednak nieuniknionym czasie nabiorą wiary w lepszy los.Przecież kochają swoje dzieci.Oby tylko to nie była nowoczesna forma niewolnictwa.Powodzenia!

    ReplyDelete