Eksperyment “Kambodża” - o tym, dlaczego wyjechałam z plaży

kambodza, turystyka, wakacje w azji, phnom penh, kraje trzeciego świata
Postanowiłam wyjechać z plaży.
Tadam!
Wszystkim opadły szczęki.
Jeśli nie byłeś w podobnej sytuacji, nie masz pojęcia, jak doniosła to decyzja!
Nigdzie nie muszę być, nic na mnie nie czeka. Nie skończyły mi się pieniądze. Nic z tych rzeczy.
Od prawie pól roku żyję dwa metry od brzegu morza otoczona cudownymi ludźmi, których jedynym problemem jest kończący się olejek do opalania.
Wierz mi, spakowanie walizki wymagało nie lada samozaparcia.
Minęło kilka miesięcy od wydarzeń, które opisywałam poprzednio. Porządek chronologiczny nie ma tu jednak znaczenia.
Bardziej idzie o dojrzewanie do decyzji.
A przy tym o wytłumaczenie się solidne, bo to, co przyjdzie mi pisać dalej, wołać będzie o pomstę do nieba. A przynajmniej powinno. Ufam, że chociażby w oczach ludzi o mentalności cokolwiek bardziej wyrafinowanej niż absolutna degeneracja.

Nie piszę, po to żeby zaszokować. Ale dlatego, że jestem zszokowana.
Dlatego, że wszystkie przepełnione poprawnościami politycznymi i personalizmami chrześcijańskimi komórki w moim ciele się buntują i wstydzą.
Przerażające jest to, co widzę. Równie przerażające jest to, co o tym myślę.

Nie przyjechałam na kambodżańską plażę ratować uciemiężonych. Ani to czas i miejsce, ani ja nie z tych. Niemniej wplątawszy się raz, nawet jeśli przez nieuwagę, nie sposób się wyplątać ot tak, bez poważnych operacji na świadomości. Zwłaszcza, gdy dało się słowo.
Niezależnie więc od uporu, z jakim trzymać się próbowałam wakacyjnego nastroju, czas spędzony z YenYen i Yang wyczulił mnie boleśnie na Kambodżę. Na całe te kambodżańskie pokłady niezwykłości i nienormalności zalegające im za paznokciami.
I super. Wszystko gra. Problem tylko w tym, że z perspektywy plaży niewiele widać. Zbyt grubą warstwą Europejczyków jest pokryta. Toteż skłamałabym okrutnie mówiąc, że ostatnie sześć miesięcy pozwoliły mi zbliżyć się do Khmerów choćby o milimetr. Guzik prawda.
Jak byli, tak są - kosmicznymi kadetami z odległej galaktyki.
Przenoszę się do stolicy, do Phnom Penh, żeby sprawdzić, czy mogę tu żyć normalnie.
Dosłownie - normalnie.
Bez taryf ulgowych.
Bez wygibasów w stylu turysty doceniającego orient.
Po swojemu.
Tak, jak by się tego od stolicy prawdziwej oczekiwało.

Wrażeniami będę się dzielić. Zobaczymy, ile wytrzymam.



Zanim więc wyjadę, chcę rzucić się w Kambodżę.
Nie jednak w odległą wioskę na rubieżach. Nie udawać, że mogę być jedną z nich. Wiem już na tym etapie wystarczająco, żeby zdawać sobie sprawę, że to niemożliwe (w moim przypadku).

No comments:

Post a Comment